W sierpniu 2022 r., w Światowy Dzień Pracoholika, ukazały się wyniki badania „Dobrostan psychiczny w pracy”. To był moment prawdy. Badanie ujawniło nie tylko, że Polacy są w czołówce najbardziej zapracowanych ludzi w Europie, ale także to, że prawie wszyscy czujemy się wypaleni. Według danych Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju w 2021 r. Polak spędził w pracy średnio 1830 godzin, podczas gdy zachodni Europejczycy pracowali mniej niż 500 godzin – czyli ponadtrzykrotnie mniej pracują ludzie w Anglii czy Niemczech niż u nas. Szokująca różnica. Autorzy badania, opublikowanego przez Nationale-Nederlanden, podali, że skutki tego przepracowania są widoczne na masową skalę: „[…] aż 75 proc. Polaków odczuwa wzrost stresu w życiu codziennym, a 74 proc. pogorszenie zdrowia psychicznego”. Informacja obiegła media. Winną ogłoszono pandemię koronawirusa oraz brak przyjęcia przez Polskę unijnej dyrektywy nakazującej przestrzeganie przez firmy tzw. work-life balance.
Przed pandemią stan zdrowia psychicznego pracowników nie był tematem wielkiej troski w polskich firmach. Dopiero zamknięcie w domach przez COVID-19 pokazało, jak dramatycznie stan zdrowia psychicznego pracowników wpływa na wyniki firm. Dlatego alarmujące wnioski badania o dobrostanie pracowników wywołały szybką kalkulację strat. Dziennikarze i analitycy obliczyli, ile zestresowani pracownicy biorą dni wolnych. Wyszło 25 milionów dni rocznie, za które firma płaci, choć praca nie jest wykonywana. Drugim kosztem jest rotacja. Wypaleni pracownicy często odchodzą z firmy – nawet 30% ankietowanych w badaniu nad dobrostanem podało taki zamiar, co niesie ze sobą konieczność zrekrutowania i wdrożenia zastępstwa.
Sektor prywatny zareagował szybko. Wiele firm wprowadziło programy psychoedukacyjne i kursy mindfulness oraz porady psychologów opłaconych przez firmę, by wspierać pracowników. To były logiczne środki zaradcze – jak karetki podjeżdżające na miejsce wypadku, żeby opatrzyć rannych. I bardzo dobrze. Wiele osób na tym skorzystało. Problem w tym, że zapobieganie kolejnym wypadkom wymaga czegoś więcej niż opieka nad ofiarami. Leczenie skutków i zaradzenie przyczynami to osobne procesy. W obu istotna jest uważność.
W publikacjach opisujących kryzys zdrowia psychicznego w Polsce powtarza się jak mantra jedna prosta rekomendacja – należy czym prędzej przyjąć do polskiego porządku prawnego unijną dyrektywę nakazującą firmom przestrzegania work-life balance. To pomysł ciekawy, na pewno pomocny, lecz oparty na trzech daleko idących założeniach. Po pierwsze, że to work nas wypala, a life jest wyłącznie przestrzenią odpoczynku i odnowy. Po drugie, że źródłem wypalenia jest tylko ilość wykonywanej pracy. Po trzecie, że nowe prawo zmieni warunki i kulturę pracy w Polsce. Niestety, wszystkie trzy założenia są błędne.
Life to nie odpoczynek
Nie podważam wartości równoważenia pracy z czasem prywatnym. Poza obowiązkami zawodowymi życie składa się z całej masy rzeczy niezbędnych człowiekowi i społeczności. Żeby demokracja działała, musimy np. mieć czas, by poczytać ulotki albo spotkać się z kandydatami politycznymi przed wyborami. Żeby długo i skutecznie wspierać...