Wspierający uścisk współczucia. Co mogę dla siebie zrobić?

Uważne wsparcie

Najpierw uczymy się zauważać cierpienie dzięki uważności, a potem reagować na nie w odpowiedni sposób poprzez współczucie. Jak wspierają się mindfulness i compassion i dlaczego trudno nam jest współczuć samym sobie?

Zuzanna Ziomecka: Jesteś jedną z niewielu certyfikowanych aktywnych nauczycielek nurtu compassion – współczucia i życzliwości – w Polsce. Funkcjonowałaś od kilku lat jako certyfikowana nauczycielka programu MBSR (mindfulness-based stress reduction), ucząca i praktykująca z dużym przekonaniem. Dlaczego postanowiłaś zrobić krok dalej – albo skok w bok – żeby jeszcze mocniej zgłębić compassion?
Katarzyna Błachiewicz-Koryga:
Od początku mojej drogi z uważnością miałam wewnętrzne przekonanie, że jest coś jeszcze. Zaczęłam zauważać, że nawet kropla łagodności wpływa na jakość mojej praktyki uważności. Nie wiedząc nawet, że jest jakaś możliwość rozwoju w tym kierunku, zaczęłam się temu przyglądać. Okazało się, że współczucie, życzliwość i łagodność niezwykle mi pomagają w bardzo surowym ocenianiu samej siebie.

Masz głośnego krytyka wewnętrznego?
Bardzo głośnego. Notorycznie wkracza w moją praktykę uważności, cały czas będąc drugim głosem, komentującym sposób, w jaki to robię, albo ilość czasu, jaki na to poświęcam. To właściwie logiczne – skoro krytyk obecny jest w każdym innym obszarze mojego życia, to dlaczego nie miałby być obecny także i tu, w praktyce? Samo zauważenie go dzięki uważności nie wystarczyło w moim przypadku, czułam, że potrzeba czegoś więcej.

Compassion pomogło?
Tak. Dla mnie uważność i współczucie są dwoma skrzydłami. Myślę, że na jednym skrzydle trudno lecieć. Da się, jeśli pilot jest już doświadczony, ale na dwóch – piękniej i przyjemniej. Według mnie nie ma uważności bez współczucia i nie ma współczucia bez uważności – to nie są dwie różne ścieżki, tylko jedna. Dzięki compassion moja droga się poszerzyła, ale kierunek został ten sam.

Użyłaś słów „życzliwość”, „łagod­ność” i „współczucie” wobec sie­bie, ale nie użyłaś słowa „empatia”. Wyjaśnisz, jak się ma do compassion?
Empatia jest bardzo ważną składową współczucia, lecz ma w sobie kilka „trików”. Jednym z nich jest to, że jeżeli jesteśmy empatyczni bez współczucia, możemy bardzo szybko wypalić się w relacji z drugą osobą. Bo współczucie może płynąć w różnych kierunkach i ważne jest, aby umieć ocenić, kto w danym momencie tego współczucia potrzebuje najbardziej. Czasami będzie to drugi człowiek, czasami – my sami. W relacji z drugą osobą, zwłaszcza jeśli przeżywa ona coś trudnego, bardzo potrzebna jest umiejętność przekierowania choćby na chwilę tego współczucia na siebie. I nie chodzi o to, że czegoś nie chcemy wiedzieć albo że nie chcemy przy kimś być. Warto zauważać, że to, co dzieje się z drugim człowiekiem, wpływa również na nas. W empatii często tego nie ma. Jesteśmy tak bardzo dla kogoś, że odcinamy się od siebie samych, co w perspektywie jednego lub dwóch dni może nie mieć żadnych konsekwencji, ale jeżeli żyjemy tak latami? Albo mamy zawód, który polega na tym, że pomagamy innym? Jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że prędzej czy później przyjdzie kryzys, bo nasze zasoby się wyczerpią. Dlatego obdarzanie współczuciem również siebie nie jest oznaką egoizmu, lecz dobrze pojętego dbania o siebie, co paradoksalnie daje nam więcej zasobów do tego, aby współczuć i być obok drugiego człowieka. 

Jest także niebezpieczeństwo wynikające z samej natury empatii. Mianowicie empatia jest pozytywną reakcją na ludzi z jakiegoś powodu nam bliskich: w sensie odległości, pokrewieństwa i podobieństwa. Łatwiej nam empatyzować z Polakiem w potrzebie niż z Syryjczykiem w potrzebie, z uchodźcami, którzy przyjechali do nas z Ukrainy, niż z uchodźcami, którzy przyjechali do nas z Bliskiego Wschodu – to jest kategoria bliskości. Druga: pokrewieństwo. W stosunku do krewnych czuję więcej empatii niż do „obcych”, nawet sąsiadów. Empatyzuję np. z moim dzieckiem, które zbiło szybę w budynku obok i teraz się boi, a nie ze zdenerwowaną sąsiadką, która się na niego bezczelnie wydziera. W końcu jest kryterium podobieństwa. Ono dyktuje, że mamy więcej empatii do kogoś podobnego do nas: kobieta do kobiety, wyborca PiS-u wobec przedstawiciela tej partii, kogoś z mojego miasta pochodzenia, z mojej branży. To ograniczenie wmontowane w empatię, które bywa niebezpieczne. Wydaje nam się, że jesteśmy dobrymi ludźmi, bo mamy jej tak dużo, tymczasem ona się odpala automatycznie i do ostro wyselekcjonowanej grupy osób. Co compassion dodaje albo jak obejmuje ten temat?
Moją pierwszą myślą w związku z tym było: „Tutaj bardzo przyda się uważność, bo daje nam ten pierwszy wgląd, żeby zauważyć: jak ja mam, co myślę na temat danej sytuacji, co czuję, jak reaguję, komu współczuję, a komu nie”. W podejściu compassion uczymy się łagodności wobec tego, że my, ludzie, nie jesteśmy doskonali. Nasz mózg i nasza empatia takie są, to nie jest nasza wina. Staramy się nie dokładać sobie dodatkowej krytyki na ten temat, choć oczywiście nie chodzi również o to, aby sobie tak zupełnie pobłażać. Skoro jestem w stanie zauważyć, jak mam, to moją odpowiedzialnością jest to, aby pracować nad tym, co mi nie służy lub jest niesprawiedliwe w stosunku do innych. 
Dzięki współczuciu mogę sobie powiedzieć: „Okej, popełniam błędy. Mam do nich prawo”. Każdy z nas coś czasem przeoczy, będzie bardziej empatyczny w stosunku do jednej osoby, a nie do drugiej. I to bywa takie przewrotne! Moje doświadczenie jest takie, że czasami właśnie w obliczu wielkich podobieństw trudniej jest nam empatyzować z inną osobą, ponieważ budzi się w nas np. bunt, że nam w podobnej sytuacji nikt nie pomógł, otwierają się nasze zadawnione rany. To jest bardzo indywidualne. Współczucie daje łagodność przyjęcia tego wszystkiego. W pierwszej kolejności uznaje, że każdy z nas jest istotą, która popełnia błędy. Z tej łagodności wypływa większa zdolność i siła, by zrobić krok w kierunku tego, żeby coś zmienić.

Dla mnie taką wymierną różnicą między empatią a compassion jest również to, że compassion jest działaniem. To jest coś, co się robi, a nie tylko coś, co się czuje. Pamiętam taką przypowieść. Spada głaz na człowieka, który pod spodem jest zmiażdżony. Empatyzująca istota siedzi obok i mówi: „Jak mi Ciebie szkoda, mnie kiedyś też przywalił głaz i to było takie trudne”. A osoba, która zachowuje się współczująco, mówi: „Ojej, jest na Tobie głaz. Zaraz go z Ciebie zepchnę”. Jest to więc nie tylko identyfikowanie, że ktoś doświadcza cierpienia, ale także odruch, by pomóc, przynieść ulgę i to ciernienie zmniejszyć. To niesienie realnej pomocy jest niezwykle istotne w tym nurcie, jest czymś, czego życzliwość i empatia nie zawierają w oczywisty sposób. W jaki sposób to przekazujesz, jak się tego uczy?
To jest istota, sedno współczucia. Współczucie to umiejętność zauważenia cierpienia zarówno swojego, jak i innych, wraz z chęcią złagodzenia lub zniwelowania tego cierpienia. Czyli ta aktywność jest w definicji współczucia zawarta. Uczymy się tego w trakcie kursu MBCL (mindfulness-based compassionate living), zadając pytanie, co byłoby najbardziej współczującą odpowiedzią w danej chwili – jakie moje działanie byłoby najbardziej adekwatne do tej sytuacji.

Co by pomogło?
Dokładnie tak. I czasami będzie to zrobienie zakupów komuś, kto jest chory, a czasami najbardziej współczującym działaniem będzie to, że posiedzisz obok kogoś i nie powiesz ani słowa. Albo pozwolisz sobie odpocząć, napijesz się więcej wody, znajdziesz czas na spacer.

Czy to znaczy, że musimy być bardzo rozwiniętymi diagnostykami potrzeb osób cierpiących?
W pewien sposób na tym to właśnie polega. Na ciągłej „czujności”: czego potrzebują teraz osoby cierpiące, w tym ja. Być może lepiej było by powiedzieć: na ciągłej uważności. Wracamy do tego samego: nie ma współczucia bez uważności i uważności bez współczucia. 

POLECAMY

Pamiętam z kursu nauczycielskiego, jak ważne w nurcie compassion jest nauczyć się tego, praktykując na sobie. Kolejność jest mniej więcej taka, że najpierw uczę się zauważać, że cierpię – i to jest mindfulness, a następnie uczę się reagować na to w najlepszy z możliwych sposobów dzięki compassion, tak?
Dokładnie tak. To jest ważne, ponieważ świat, w którym żyjemy, sprzyja przekonaniu, że współczucie sobie jest samolubne, marudne, że jest rozklejaniem się nad sobą, dowodem słabości. Dlatego na początku kursu przyglądamy się tym przekonaniom i w ogóle ich nie zmieniamy. Nie mówimy: „Przestań tak myśleć i wtedy możesz ruszyć w kurs compassion, tylko po prostu zobacz, że tak masz. Zobacz, jak to przekonanie będzie pracować z Tobą w trakcie tych kolejnych tygodni. Zobacz, czy coś się będzie zmieniać”. Trudność okazania współczucia sobie samemu jest dość powszechna. Trudno jest nam zaakceptować nasze cierpienie, otworzyć się na nie i na możliwe sposoby jego złagodzenia. Ale czy w takim razie rzeczywiście jesteśmy w stanie współczuć drugiej osobie? Przypomina mi to eksperyment z udziałem tybetańskiego mnicha, który został zamknięty w pokoju z zadaniem obejrzenia filmu dokumentalnego, w którym operator nagrywał dzieci w domu dziecka w kraju objętym wojną. Na filmie było widać, że twarze dzieci nie wyrażały żadnej reakcji – były jakby zamrożone. Mnich miał za pierwszym razem oglądać ten film, wzbudzając w sobie wyłącznie elementy należące do empatii. Być przy tym cierpieniu – bez włączania współczucia. Wczuwać się wyłącznie w cierpienie innych. Wytrzymał kilka minut. Za drugim razem miał za zadanie obejrzeć ten sam film, włączając elementy współczucia. Rozpoznając cierpienie zarówno czyjeś, jak i własne, i kierując współczucie tam, gdzie było ono w danej chwili najbardziej potrzebne. Wtedy oglądał film pół godziny i mógł robić to dalej. Był w stanie wytrzymać ciężar tego, co się tam działo, ponieważ tym razem był w kontakcie również ze sobą. Wielkim aktem współczucia jest czasami powiedzenie samemu sobie: „Teraz cierpię”. Zobaczyć to, uznać: „To jest chwila cierpienia. To jest coś trudnego, jest mi naprawdę źle”. To jest pierwszy krok do tego, żeby móc sobie i innym pomóc.

Słyszałam taką krytykę mindfulness, że nie zawiera wymiaru etycznego. Compassion jest odpowiedzią na ten zarzut?
Jest odpowiedzią na świat pełen cierpienia, niepokoju i trudności. Tak naprawdę współczucie zaczyna się wtedy, kiedy sobie uświadomimy, że cierpienie jest nieodłączną częścią naszego życia. Że każdy człowiek, w takim lub innym wymiarze, doświadcza w swoim życiu trudności. Mówi się nawet, że współczucie kwitnie na cierpieniu jak lotos, który zapuszcza korzenie w mule i bagnie. Im większe błoto, tym piękniejszy kwiat. Dlatego lotos jest symbolem współczucia. Oczywiście współczucie ma także swoją jasną i radosną stronę (przejawia się wtedy w formie życzliwości i współradości), ale od tej ciemnej nie da się uciec. 
Uważność uczy nas tego, żeby otwierać się na rzeczy przyjemne i nieprzyjemne, uznawać zarówno jedne, jak i drugie. Współczucie uczy nas, jak być przy tym, co trudne, w sposób, który będzie nas wspierał. A także jak być przy tym, co przyjemne, aby jak najbardziej nas zasilało. Nie ma jednego bez drugiego – uważność i współczucie za bardzo się ze sobą łączą, żeby myśleć o nich osobno.

Moja nauczycielka mindfulness powiedziała kiedyś, że nie da się utrzymać praktyki uważności i dyscypliny w codziennej medytacji bez compassion. Bez rozpoznania swoich potrzeb i bez przesunięcia siebie i tego, czego się potrzebuje, wysoko na liście priorytetów.
Właśnie. I okazuje się, że rozpoznanie naszych prawdziwych potrzeb nie zawsze jest łatwe i oczywiste. Miałam taką kursantkę, która mówiła: „Dbam o siebie, bo chodzę co tydzień na manicure”, po czym się okazało, że ona wcale tego nie lubi, robi to głównie dlatego, że uważa, że „paznokcie muszą być zadbane”. I kiedy w końcu raz na ten manicure nie poszła, została w domu i poczytała książkę, to było jej tak dobrze! Czasem tak jest ze sportem, że pod przykrywką dbania o siebie są wymagania lub lęk o zdrowie, co sprawia, że trenujemy ponad siły, nawet gdy mamy gorszy dzień lub po prostu potrzebowalibyśmy na chwilę sobie odpuścić. Czy to rzeczywiście jest życzliwa troska o siebie? I uwaga: nie chodzi o to, żeby na ten manicure nie chodzić lub nie trenować! Chodzi o rozpoznanie, z jakiego punktu robię to, co robię, czy rzeczywiście dbam w tym o siebie, czy może wynika to z jakiegoś innego nastawienia? 
Z praktyką uważności jest bardzo podobnie. Wiele osób fiksuje się na tym, że czterdzieści pięć minut medytacji to jest jedyna możliwość – i że w poniedziałki to będzie taka medytacja, a we wtorki taka, w środy jeszcze inna, i to najlepiej już godzinę. I okazuje się, że po tygodniu czy miesiącu takiego reżimu nadchodzi dzień, kiedy nie mamy czasu albo źle się czujemy czy zaspaliśmy. Wtedy budzą się w nas wewnętrzne narracje. Ktoś powie: „Ale jestem słaby, jutro nastawiam godzinę wcześniej budzik”, a ktoś inny: „Nie, dwa razy nie zrobiłam medytacji, to już koniec, widać to nie jest dla mnie”.
Współczucie przydaje się także we własnej praktyce medytacyjnej. Kiedy zaczyna się ta cała „zabawa” z wytrwaniem w praktyce, której elementem jest również to, że czasami nie praktykujemy albo że jest nam trudno, albo że dziś krócej, albo inaczej, niż miało być. Współczucie daje nam właśnie tę możliwość zobaczenia, że myślę, że się do tego nie nadaję, lub przykręcam sobie śrubę. Gdy uruchamiamy w takim momencie współczucie, pozwalamy sobie na zadanie pytania: co mogę teraz najlepszego dla siebie zrobić, co jest najbardziej współczującą odpowiedzią na to wszystko, co się we mnie dzieje?

Co robisz w takich momentach?
Przypominam sobie mantrę samowspółczucia, w której jej autorka, Kristin Neff, pionierka badań nad współczuciem, zawarła trzy najważniejsze kroki, które możemy zrobić, kiedy zaczyna być nam trudno. Niezależnie od tego, jak duża jest ta trudność. Pierwszy krok to rozpoznanie, że dzieje się coś trudnego (mogę wtedy powiedzieć do siebie np.: „Ta chwila to chwila cierpienia”). Drugi to uświadomienie sobie, że cierpienie jest częścią życia. Nie ma człowieka na tej ziemi, który byłby wolny od cierpienia. W ten czy w inny sposób (i tutaj mogę powiedzieć np.: „Cierpienie jest naturalną częścią życia”). Trzeci krok jest wyrażeniem intencji bycia łagodnym dla siebie (mówimy np.: „Obym była łagodna dla siebie w tym, co teraz przeżywam. Obym obdarzała siebie życzliwością właśnie teraz”).
 


Czyli żeby nie dorzucać sobie, nie biczować się za to, że cierpię.
Tak. I co jest fajne – współczucie możemy włączyć w każdym momencie. Czasami, kiedy dzieje się coś trudnego, mój krytyk po prostu się pojawia. Nie akceptuję tego cierpienia, nie chcę go widzieć. Zaczynam się więc krytykować, pojawiają się wymagania, działania „zabezpieczające” przed odczuwaniem. I dopiero po kilku dniach orientuję się, co się stało. I wtedy mogę spróbować obdarzyć współczuciem całą tę sytuację – i cierpienie samo w sobie, i tego krytyka, i to, że tego nie zauważyłam wcześniej. Nazywam to piętrami współczucia. 

Ilu jest w tej chwili aktywnych nauczycieli compassion w Polsce?
Wydaje mi się, że około dwudziestu.

To dopiero początki. Podobnie było z mindfulness jakieś sześć lat temu, kiedy była garstka nauczycieli. Kto przychodzi na kursy compassion teraz, w tej pierwszej fazie wchodzenia tego nurtu w świadomość społeczną?
Przede wszystkim osoby, które są po kursie uważności i szukają możliwości dalszego rozwoju. Często ich motywacją jest po prostu chęć pogłębienia praktyki mindfulness. Mnóstwo osób mówi także, że po kursie uważności brakuje im praktykowania w grupie i bycia w procesie. Są także osoby, które przychodzą i mówią już o samym współczuciu, np.: „Widzę, że uważność mnóstwo zmienia, ale mój krytyk jest tak silny, że nie umiem sobie współczuć, nie jestem życzliwa(-wy), nie jestem łagodna(-ny) dla siebie i świata – i uważność tego nie zmieniła”.
Od czasu do czasu zdarza się osoba, która nie jest po kursie uważności, ale ma za sobą intensywną własną praktykę. Każda z tych motywacji, o których powiedziałam, jest pięknym punktem wyjścia do rozpoczęcia kursu współczucia. 

Kusi mnie, aby zadać pytanie: co compassion może zrobić dla człowieka? Obserwuję Cię od wielu lat i widzę, że odkąd zaczęłaś praktykować mindfulness, dużo zmieniłaś w swoim życiu. Byłaś wielką dyrektorką bardzo ważnej instytucji kulturalnej w Warszawie, porzuciłaś to. Zrozumiałaś pewne swoje dolegliwości psychofizyczne, z którymi się zmagałaś przez większość życia, i zaopiekowałaś się nimi. Zmieniłaś sposób funkcjonowania na wielu poziomach. Czy coś z tych zmian było zasługą compassion?
Dzięki compassion mogę powiedzieć, że bywam często szczęśliwa. Wszystkie wcześniejsze działania bardzo dużo wniosły – uważność nauczyła mnie rozpoznawać, że czegoś nie chcę, że coś jest dla mnie dobre albo już nie jest. Ale w tych zmianach był także pewien paradoks, bo niezależnie od nich pewne trudności powracały. Na przykład lęk – myślałam, że był on związany przed wszystkim z tematami w pracy, a później się okazało, że w tym czy innym stopniu pojawia się on w moim życiu niezależnie od sytuacji zawodowej. 

Podobnie w związku. Jeśli ktoś ma pewne schematy w relacji, to fakt, że zmieni jeden związek na drugi, nie znaczy, że te schematy znikają. 
I często okazuje się po jakiejś chwili, że dokładnie ta sama sprawa wychodzi na wierzch. Niezależnie od zmiany partnera lub partnerki czy okoliczności. Dużo mówimy tutaj o cierpieniu, ale ja chcę powiedzieć, że dzięki compassion w moim życiu naprawdę odsłoniła się radość. Pojawiła się umiejętność doceniania, wdzięczności, cieszenia się tym, co jest. Współczucie powoduje, że nawet w trudności można zobaczyć coś dobrego. A najciekawsze jest to, że jeśli w ten sposób zaczynamy traktować to, co w nas trudne, bolące, to łatwiej sobie z tym radzimy i siła naszych zmagań jest często mniejsza niż wcześniej. Ja to tak odbieram. Bez uważności nie byłoby tego wszystkiego, ale to właśnie współczucie zmienia moje życie na lepsze. 
 

Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o nurcie compassion i/lub kursach MBCL możesz: 

Przeczytać:
  • Paul Gilbert, Choden Uważne współczucie
  • Kristin Neff Jak być dobrym dla siebie. Życie bez presji otoczenia, przygnębienia i poczucia winy
  • Kristin Neff Waleczne samowspółczucie. Jak kochać, chronić i akceptować siebie, aby stać się tym, kim chcesz być
Po angielsku:
  • Tara Brach Radical acceptance
  • Tara Brach Radical compassion
  • Eric van den Bring, Frits Koster Practical Guide to Mindfulness-Based Compassionate Living

Wejść na strony:

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI